rozdział VI
Rewizja instytucji wychowania i nauki

1. Ideał wychowawczy "dobrego Polaka"

To, co w ideomatrycy nazywamy instytucją wychowania, służy zachowaniu ciągłości. Geniusz tworzycielski w człowieku jest ciągłością rosnącego rozmachu kultury. Przejmuje on dorobek pokoleń ubiegłych po to, aby posługując się nim jak narzędziem, rozwinąć go i udoskonalić. Wynika stąd, że ciągłość tradycji służy wzmaganiu procesów tworzenia w ramach historii. Zachowujemy skarbnicę tracycji, gdyż to ułatwia żyjącemu pokoleniu kontynuację pracy kulturowej i pobudzanie dynamiki postępu. Tak jest w kręgu każdej żywej kultury. Inaczej we wspakulturze. Tam zasady ciągłości grupy mają za zadanie zahamować postęp, wstrzymać rozwój kultury, gdyż od utwierdzenia się zastoju zależy prosperowanie choroby. W takim środowisku organ wychowania jest nastawiony na hodowanie bezdziejowego typu człowieka, zachowującego ciągłość tradycji jako cel sam w sobie. Temu celowi są podporządkowane inne treści wychowawcze. Instytucja wychowania, a więc w pierwszym rzędzie szkoła, jest nastawiona na włączanie dojrzewającego osobnika w ciągłość życia grupy. Rozstrzygające jest, jaką jest ta grupa, do czego dąży, - do rozwoju kultury, czy też do zachowania bezdziejów. Odpoeiwdnio do swego celu kształci wychowanka. Najpierw więc wpaja mu a) zasady majogólniejsze, które są normatyką światopoglądową; z kolei b) wdraża go do rozwijania wrodzonych zdolności i sił, a więc sorawności umysłu i ciała, ogólnych dyspozycji emocjonalnych - odwagi, podporządkowania się, dyscypliny; i w końcu c) uzbraja go w społeczne narzędzia - wiedzę i umiejętności. Podstawą wychowania jest pierwszy czynnik: wdrażanie w normatykę światopoglądową. Wiemy, jaką ona jest w Polsce. W każdym bądź razie "Aby wychowanie było skuteczne, musi mieć pewną ideę przewodnią, dość konkretnie ujętą, aby mogła być kierowniczką rzeałania, zarówno wychowawcy jak i wychowanka." (Mieczysław Ziemnowicz, "Problemy wychowania współczesnego", Warszawa 1927, ss. 55, 56).
Tak czy inaczej "... działalność wychowawcza ma zadania ściśle społeczne, czyli, że wyniki, do których dąży, są jej narzucone przez grupy społeczne, pragnący, pragnące mieć członków przygotowanycj do swych obowiązków..." (Florian Znaniecki, "Socjologia wychowania", Warszawa 1930, t. II, s. 36).
Obowiązki o których mowa muszą wynikać z ogólnych norm światopoglądowo-moralnych. "Jakkolwiek pojmowałoby się istotę moralności i praw społecznych wychowanie moralno-społeczne polega na podporządkowaniu młodych pokoleń obowiązującym regułom postępowania." (Bogdan Suchodolski, "Wychowanie moralno-społeczne, wyd. II, Warszawa 1947, s. 7).
Troska o ciągłość istnienia grupy ogniskuje się wokół tych reguł czyli normatyki światopoglądowej, stanowiącej rdzeń tego, co nazwać można wykształceniem ogólnym. "...każde społeczeństwo dba o to, aby wszyscy jego członkowie pobierali wspólny pokarm duchowy przynajmniej do pewnego wieku. W ten sposób zabezpiecza ono ciągłość swego życia pomimo nieustannej zmiany pokoleń, oraz spójność tego życia w każdym pokoleniu. Wspólne pierwiastki wykształcenia ogólnego stanowią niezbędną w każdym społeczeństwie podstawę dla wzajemnego rozumienia się jego członków, dla świadomości i samowiedzy narodowej, dla czynów zbiorowych." Bogdan Nawroczyński, "Zasady nauczania", Wrocław 1948, s. 124).
To co poprzednio nazwaliśmy normatyką światopoglądową, w instytucji szkoły przybiera formę wykształcenia ogólnego, lub też społecznej moralności. Można ją określić "...jako dołączającą się do życiowych treści formę powinności. Powinność ta ukazuje nam hierarchię dóbr, w której osobowość nasza zyskule największą wartość." (B. Suchodolski, op. cit., s. 31).
Wykształcenie ogólne zawiera w sobie treści, dzięki którym formuje się typ człowieka, zbliżony do ideału wychowawczego, a więc zadania szkoły. Nazwać go można "dobrym Polakiem". Jeśli mamy na myśli wzór człowieka dobrze wychowanego, to w środowisku polskim jest nim "dobry Polak"? Jest to produkt impulsu ciągłości grupy, usiłującej zachować w następnym pokoleniu model tradycji, którym jest indywidualizm wegetacyjny. Żeby jednak wychowanek dał sobie radę w życiu, uzbraja się go w dorobek wychowania zachodnioeuropejskiego, daje się mu sprawność i wiedzę. Powstaje dzięki temu typ dysharmonijny i mało wydajny. Przyczyna tkwi w sprzeczności pomięczy tym, do czego dąży impuls ciągłości grupy, a więc pragnienie mocy i sprawności historycznej grupy, a ideałem wspakulturowym, stanowiącym trzon polskiego wykształcenia ogólnego. Uzbrajanie indywidualisty wegetacyjnego do "wielkich zadań" jest sprzeczne z jego postawą wobec życia. Na zewnątrz jest wyrazem osobowym moralności chrześcijańskiej. Według niej bowiem głównie kształtowano charakter młodego pokolenia. Jest to stały trzon wychowania, od wieków, aż do czasów najnowszych. "Na co chciano wychowywać ojców naszych i nas samych i XIX i w początkach XX wieku? Moralność chrześcijańska, głównie dzięki matkom i wychowawcom duchowym, dzięki szkole i praktykom religijnym od dzieciństwa, zostawała nadal podstwą tego wychowania. Lud wiejski w swej potężnej masie i tzw. warstwy niższe— w miastach w ogóle poza tę podstawą nie wykraczały." (Stanisław Łempicki, "Polskie tradycje wychowawcze", Warszawa 1936, s. 232).
Postępy laicyzacji sprawiły, że często odpadał stempel chrześcijański i wówczas "dobry Polak" przestawał być jednoczeście dobrym katolikiem, a nabierał cech "dobrego indywidualisty wegetacyjnego. "To był punkt, poza który ewolucja ideału wychowawczego nie była zdolna wykroczyć. Tak więc to co nazywamy "dobrym Polakiem" nie zamieniało w zasadzie swej treści, gdyż procesy laicyzacji, odejścia od "wiary" same przez się żadną rewolucją nie są. Indywidualizm wegetacyjny może być przyozdobiony wianuszkiem "wiary" i wówczas polakatolik przed domem bożym unosi z namaszczeniem kapelusz, co ma symbolizować nadrzędny autorytet nadprzyrodzoności, lub też może być tenże polakatolik niewierzącym. Skoro przyjęliśmy, że "dobry Polak" to dobry indywidualista wegetacyjny, tym samym oznaczamy jego treść wewnętrzną. Będzie więc tam, tak brzemienne w następstwa, oddarcie od bytu, jako postawa wzgardy dzieła, kult nagiej egzystencji, bierna solidarność nagich egzystencji, pasożytniczy utylitaryzm i jałowy moralizm. Treści te, utrwalone w literaturze, nauce, historii, w normatyce światopoglądowej, we wzorach osobowych, szkoła ma wtłaczać w młode psychiki. Innych treści zresztą nie ma, gdyż wszystko co jest obce "duchowi narodu", zostało odrzucone. Jasne jest, że skoro te treści stanowią substancję "polskości", należy je upowszechniać. Temu służy system szkolnictwa: "Obowiązkiem jego będzie rozwinąć te pierwiastki, które już przedstawiają czysty i niezaprzeczalny dorobek ducha narodowego. Winny one wejść w krew młodych pokoleń, jako niezbędna i górująca część ich składu psychicznego... każdy szczegół metody rodzimej mający wartość jako dorobek cywilizacyjny, winien być przez nas wkrzętnie przechowywany, wysoko ceniony i głęboko wdrażany do świadomości ogółu." (Władysław Borowski, "Wychowanie narodowe", Warszawa 1922, s. 21).
"Dobry Polak" - to umysł skaleczony w ten sposób, że obce jemu stają się doznania osobowości bohaterskiej: gdy świat przestanie mu rysować się jako jadnolity, rozwijający się i doskonalący przez dokonania człowieka organizm, gdy wygaśnie w młodej duszy poczucie powinności wobec dzieła kultury, gdy codziennie czynność przestaną wiązać się z posłannictwem metafizycznym człowieka, gdy zwiotczeje wola zaznaczenia swego istnienia w ogólnej ewolucji świata poprzez pasją obowiącku, pracy i wkładu indywidualnego - zbliża się do ideału, który mu gwałtem narzucają. Stąd wyłaniają się wszystkie dalsze specyfiki indywidualizmu wegetacyjnego. Na takim rdzeniu moralnym rozkwita naga egzystencja, sławetny polski indywidualizm. Pozostaje tylko czyste trwanie jako istotny nurt życia człowieczego. Obojętne jest wówczas, czy taki indywidualista wegetacyjny przypadkiem losu został rzucony na pozycję społeczną małorolnego chłopa, czy też obszarnika, rzemieślnika, czy też inteligenta. Każdy z nich zachowuje się na swoim miejscu najpierw jako indywidualista wegetacyjny. Specyficzność sytuacji ekonomiczno-klasowej jest tu tylko fasadą o zupełnie drugorzędnym znaczeniu. Inteligencja polska pierwotnie pochodziła ze zredukowanej szlachty, dziś rzczej z warstw ludowych. Nie zmieniło to jednak jej zasadniczych cech. Słuszne jest stwierdzenie, że "Europejskość polskiej inteligencji to hedonistyczna konsumpcja wartości kulturalnychćuropy bez aktywnego udziału w dziele tworzeniaćuropy i bez poczucia europejskiej współodpowiedzialności." (Józef Chałasiński, "Społeczna genealogia inteligencji polskiej", Warszawa 1946, s. 74).
Błędny jest natomiast wywód genealogii tych cech z polskiej szlachty. To są raczej cechy "dobrego Polaka" w ogóle, który był szlachcicem, ale też zupełnie dobrze dają się wyprowadzić z każdej innej warstwy czy klasy. Chyba by nie był indywidualistą wegetacyjnym, ale tym samym traci atrybuty "dobrego Polaka".
Inna to już kwestia, że taki "dobry Polak" musiał w ciągu wieków rozwiązywać pewne zadania społeczne i wyrabiać sobie cechy, nie dające się wyprowadzić wprost z naczelnych zasad. Troska o środki uchowania ogniska "prawdziwej kultury chrześcijańskiej" - oto co dawało bodziec do zmian w polskim ideale wychowawczym. A środkiem tym był patriotyzm, formalnie odziedziczony z poprzedniej epoki, kiedy co innego znaczył i czemu innemu służył. Wyjaśnia to nam teoria perwersyjnego instrumentalizmu wspakultury.
"Pedagogika Polski szlacheckiej i wszelkiej i wszelkie enuncjacje na temat wychowawcze i podkreślają zawsze podkreślają zawsze obok wychowania religijnego - wychowanie w duchu patriotycznym... Wychowanie patriotyczne dawnej Polski, przekazywane tradycją, żądało przede wszystkim, przynajmniej w teorii, wychowania w duchu rycersko-żołnierskim. Szlachcic - to żołnież, rycerz, obrońca chrześcijaństwa i ojczyzny... Ten duch żołnierski został właściwie w wychowaniu polskim na zawsze... Nawet w okresach zupełnego kwietyzmu szlacheckiego był teoretycznie utrzymywany i silnie akcentowany." (Stanisław Łempicki, op. cit., ss. 12, 13).
Pamiętać należy o mechanice tego zjawiska. Patriotyzm jest odruchem obronnym środowiska, kultywującego chrobę i pragnącego ją uchować, nawet środkami, które są jej obce. Instynkt wspakultury trafnie wskazywał drogę: wykorzystanie bodźców właściwych prapatriotyzmowi dla własnego utwierdzenia. Posłuchajmy zaleceń duszpasterza młodzieży: "...śmiałość, odwaga i bohaterstwo są wielkim skarbem miłości, który duszpasterz może wykorzystać dla wielkich, świętych celów... Należy więc wpoić w młode dusze przeświadczenie, że wstydzenie się wiary, cnoty i pobożniści jest tchórzostwem, natomiast jest dowodem męskości, śmiałości i odwagi, a czasem nawet bohaterstwa - stałe wyznawanie zasad chrześcijańskich i stałe postępowanie w/g tych zasad. Przedstawianie więc wiary i życia z wiary tego punktu widzenia jako walki i bohaterstwa pociągnie potężnie duszę chłopca..." (Julian Piskorz, op. cit., ss. 78, 79).
Dzięki takim podpórkom gnijącego przybytku może on trwać i swoją degenerację osłaniać listkiem figowym bohaterstwa

2. Antynomia polskiego wychowania

Na początku rozdziału określiliśmy istotę wychowania jako włączanie modego osobnika w ciągłość historyczną społeczeństwa drogą a) wpajania mu podstawowych wartości tradycji, zawartych w treściach tzw. wychowania ogólnego, b) rozwijania sprawności i wrodzonych zdolności i c) udzielania wiedzy i umiejętności.ćnergia życiowa osobnika wrasta w samotok danego środowiska, stając się siłą rozwojową procesu kultury. Przyswajając sobie treści wychowania ogólnego, stajemy na jakimś odcinku zbiorowej pracy, przyjmujemy zadania i potrzeby rozwojowy społeczeństwa jako nasze własne i w ten sposób forsujemy historychny postęp. To co my nazywamy naszym " ja", a więc sposób pojmowania świata, własne zadania życiowe, kryteria wartościowania dobra i zła, kierunek dążeń, itd. to wszystko zawiera się w wychowaniu ogólnym, odbijającym się w plastycznym żywiole naszych emocji. Rozwijanie sprawności a następnie wiedza i umiejętności są uzbrojeniem, które nam użycza społeczeństwo, byśmy owocnie mogli spełniać wdrożone w naszą psychikę zadania. Jesteśmy jako naród włączeni w krąg wielkiej cywilizacji zachodniej, żyjemy w otoczeniu żywotnych narodów, tak czy inaczej musimy podążać w pochodzie cywilizacyjnym. Dzięki temu istnieje tendencja do uzbrajania młodego pokolenia w te same narzędzia sprawności indywidualnej, wiedzy i umiejętności, które stosują inne norody. Inaczej mówiąc: "Jest rzeczą niewątpliwą, że system wychowania norodowego i polityka szkolna danego społeczeństwa winny być w zgodzie z ogólnymi wytycznymi polityki norodowej i położenia danego społeczeństwa..." (Lucjam Zarzecki, "Wstęp do pedagogiki", Lwów 1922, s. 41).
Znaczy to, że pomiędzy trzema czynnikami wychowania, o którycz mówiny, winno panować harmonijne zespolenie. Zasady wychowania ogólnego, wpajanie w psychikę wychowanka, powinny w nim wyzwalać dyspozycje so rozwijania ogólnej sprawności, raz jako siły umysłu, ciała, a dalej jako pragnienie wiedzy, umiejętności, celem ich skutecznego użycia w owocnej działalności życiowej. "Wykształcenie zatem powstaje z najściślejszego zespolenia się indywiedualności wychowanka z głęboko przez niego przyswojoną, zobiektywizowaną kulturą. Powstająca w tem sposób całość musi być przy tym harmonijna." (Bogdan Nawroczyński, "Zasady nauczania", Wrocław 1948, s. 108).
Wydajny społecznie, bujny i żywotny indywidualnie typ człowieka, to takie działanie instytucji wychowania, przy którym wyzwala się w jednostce energia emocjonalna poprzez treści wychowania ogólnego i uzbraja się ją w dobre narzędzia akcji życiowej. "...ideał wykształcenia zasadza się na zespoleniu w jedną harmonijną, żywą i coraz dalej rozwijającą się całość duchową dwu czynników: jednym z nich są wysoce wartościowe i przy tym różnorodne dobra kulturalne, a drugim przyswajająca je sobie ze wzrastającą dozą aktywności, samodzielności i twórczości jednostka ludzka." (Bogdan Nawroczyński, tamże, s. 111).
Uprzytomnijmy teraz sobie, że treścią polskiego wychowania ogólnego jest ideał "dobrego Polaka". Od razu stajemy wobez czegoś zadziwiającego: przeciwieństwa pomiędzy ideami, które formują jego "ja", a całym pozostałym dorobkiem kulturowym. To jest antynomia polskiego wychowania. U podstaw polskiego wychowania znajdujemy tragiczne rozszczepienie. Hoduje się "dobrego Polaka", a więc osobowość bezdziejową, postawę zdecydowanie wegetatywną, a jednocześnie pcha mu się do rąk precyzyjne instrumenty do wytężonego, kulturowego działania. Z jednej strony ma to być indywiduum wegetatywnie nastawione do życia, dumne z tego, że "nie zatraca" swej osobowości w pogoni za czymś, a z drugiej - wyposażone w sprawności i umiejętności wycelowane na dynamizm i rozmach. W obu tych wyłączających się kierunkach pracuje polskie szkolnictwo. Chce ono uchować tradycyjny ideał "polskości" w typie "dobrego Polako" a jednocześnie uzbroić go w sprawności umysłum charakteru i w umiejętności, tak, by niewydolność własną potrafił tymi narzędziami obronić i osłonić. Pragnie się słabiznę uzdolnić do wytrzymywania żywego tempa pracy i życia, za pomocą bogarych środków. I tu rozpoczyna się konfuzja, której wszyscy schorzalcy, a za nimi i cały naród usiłuje za wszelką cenę nie zauważyć. Wiem, że uwagi, które w tej chwili kreślę, z wielką zręcznością zostaną niepostrzeżone; gdybym krzyczał najgłościej, nikt nie usłyszy. Nie jest przyjemnie w pełni uświadomić sobie, że jest się schorzałym eunuchem.
Lepiej udawać pełnię akcesoriów męskich. Podświadomie czują to wszyscy. Stąd też nikt nie sformułuje prostej prawdy: "dobry Polak" jest pełnym przeciwieństwem wykształcenia, zdążającego do wyrobienia wprawności i nabycia umiejętności. Pomiędzy podstawowymi czynnikami wychowania panuje niezgodność, więcej nawet - sprzeczność. Wszak istota indywidualizmu wegetacyjnego, leżąc u podstaw wychowania narodowego, polega właśnie na tym, że jest ona przeciwieństwem życia wytężonego, twórczego; skoro tak, nie są jej potrzebne ani sprawności umysłu, ani umiejętności pracy kulturowej. Gdy osobowość wspakulturowa dostanie takie narzędzie do swych rąk, gdy różne względy nakażą jej paradowanie z nimi przez deptak historii, czuć ona będzie podświadomie głęboką niewłaściwość sytuacji. Rychło też przemienią się owe narzędzia pracy i twórczości w element dekoracyjny. Wystarczy spojrzeć na polską inteligencję. Zdaniem prof. Łempickiego "Ta tzw. inteligencja wykazuje przeważnie znikomy stopień inteligencji, ale opierając się na prawach zdobytych na zasadzie dyplomu, uważa się za uprawnioną do zabierania głosu w różnych sprawach. Stanowi ona warstwę pod względem umysłowym dosyć jałową i mało płodną." (Zygmunt Łempicki, "Oblicze duchowe wieku dziewiętnastego", Warszawa 1933, s. 23).
Czy mogłoby być inaczej? Skąd nagle "dobry Polak", przyswajając narzędzia wiedzy poprzez wykształcenie, miałby nagle stać się "złym" Polakiem? Wykształcenie nie jest tu uzbrajaniem się do wytężonej pracy kulturowej, lecz strojeniem się do niefatygującej, "godziwej" siesty życiowej. Antynomia wychowania wyrażała się w odwróceniu roli i zadania wykształcenia. "Wykształcenie, stan intelektualnego posiadania, traktowane były wśród inteligencji jako tytuł do tego, aby społeczeństwo samo dało inteligentowi skonomiczne podstawy odpowiedniej pozycji społeczno-towarzyskiej... Inteligencja traktowała siebie jako konieczny element społeczeństwa, mający prawo do ekonomicznego utrzymania przez państwo - nie poczuwając się do odpowiedzialności za gospodarcze życie kraju i do żadnej solidarności społecznej z produkcyjnymi klasami społeczeństwa - chłopami i robotnikami." (Józef Chałasiński, op. cit., s. 31).
Tysiące uczonych pedagogów, setki utytułowanych profesorów przechodzą gładko nad antynomią wychowania polskiego. Dla nich ona nie istnieja. Zakłada się, że "dobry Polak", hodowany przez wykształcenie ogólne, nabierając następnie sprawności i wiedzy, staje się równie wydajny, jak wychowankowie "Zmaterializowanych" narodów, stosujących w ideałach wychowawczych kryteria pracmatyzmu, aktywizmu, czyli sprawdziany zwycięstwa lub klęski. Co prawda, klęski mogą świadczyć o "prymacie ducha", a więc nie ma powodu do niepokoju.
Zamknąwszy oczy na antynimię w wychowaniu polskim, nie uchronimy się przed jej następstwami. Są nimi jałowość i niewydajność twórcza, wynikająca z rozszczepienia wewnętrznego każdego Polaka. Jego świat emocjonalny, skaleczony przez normy indywidualizmu wegetacyjnego, a więc przemieniomy w skrzep, nie posiada uchwytów i dostosowań do wiedzy i sprawności, którymi ozdabia go szkoła. Są to instrumenty słabo wszczepione w osobowość "dobrego Polaka". Z konieczności więc stopień wyzyskania możliwości twórczych nabytego wykształcenia jest u Polaka z zasady niższy niż u Niemca, Anglika na tym samym poziomie. Przy tym samym zasobie wiedzy i wykształceniu człowiek Zachodu jest o wiele bardziej wydajny społecznie. Polak w tych samych warunkach jest natomiast znacznie błyskotliwszy i - oczywiście, jałowy. Narzędzia pojęciowe, którymi operuje, nie są instrumentami pracy, lecz swobodnie stosowanymi dekoracjami. W zwiącku z tym "dobry Polak" nie posiada bodźca do rozwoju i rozbudowy aparatu swych środków. Na wszystkich szczeblach szkolnictwa balast wynoszony ze szkoły szybko wietrzeje. Zwężanie się widnokręgów w miarę upływu czasu jest regółą. Odbywa się tu ograniczony proces likwidacji dysharminii wewnętrznej, na drodze odrzucania dekoracyjnych elemintów całego wykształcenia, wiedzy, zakłócających czystość doznać indywidualizmu wegetacyjnego. Zwartość i harmonia wewnętrzna, uzyskiwana w ten sposób, jest drugą stroną zamierania wszelkich ogólnych zainteresowań naukowych, filozoficznych, technicznych, artystycznych, itd. Martwota umysłowa polskiego środowiska, brak zainteresowań poważną książką, brak rynku dla czasopism na pewnym poziomie, ubóstwo poglądów "inteligencji" - to nie są żadne "błędy" i "wady", wyraz jakichś niedociągnięć organizacyjnych itp. To tylko zewnętrzny wykłądnik antynomii wychowania polskiego. Śmieszne są wysiłki, pomijające istotę antynomii wychowania, a usiłujące zwalczyć jej naturalne wyniki, jak to robią niezliczone rzesze teoretyków pedagogiki, upowszechniaczy kultury, samokształcenia, itd.
W każdej dziedzinie życia społecznego znajdujemy w Polsce pewne, nieliczne ekipy, stojące na zupełnie przyzwoitym poziomie. Czy to podważa tezy wyżej sformułowane? wcale nie. Ażeby w Polsce wyszkolić człowieka w jakiejś gałęzi specjalności do poziomu europejskiego, trzeba zdobyć się na nakłady pracy nieproporcjonalnie wysokie, wyższe, niż to się dzieja na Zachodzie. Zwiększenie nakładów musi przezwyciężyć współczynnik oporu, który stwarza antynomia wychowania polskiego.
Teoretycy wychowania polakatolickiego, negując istnienie antynomi w zasadach, nie zawsze mogą zaprzeczać temu, że wyniki wychowawcze są kiepskie. Wyjście z trudnej sytuacji znajdują w przekształceniach natury techniczno-organizacyjnej. Do istoty zła nie sięgną nigdy. Kolejno więc będą reformowali szkolnictwo w duchu wyłączności wiedzy, która ma stanowić jedyną treść wykształcenia, lub też znów wyrabiać tylko sprawność jako kult samodzielnego myślenia, to znów zespalając sprawność i wiedzę we wspólną kategorię. Są to prądy wychowawcze Zachodu, adaptowane do polskich stosunków. U podstaw tej adaptacji zawsze znajdziemy skarby indywidualizmu wegetacyjnego, chociaż różnie się je maskuje. Żadne usprawnienie pedagogiczne, żadna nowość w metodach nauczania nie zmieni sedna rzeczy. Stąd też obojętny jest sposób, w jaki "Nauczyciel wprowadza ucznia w świat wartości, ułatwia mu wrastanie i wżywanie się w środowisko geograficzne i społeczno-kulturalne, tworzy warunki, w których uczeń buduje sobie świat przeżyć, swe środowisko subiektywne." (Henryk Rowid, "Środowisko i jego funkcja wychowawcza w związku z programem nauki", Kraków 1935, s. 53).
Różne bowiem są sposoby samoułudy i spychania myśli na boczne, fałszywe tory. W tym względzie choroba, trawiąca społeczeństwo polskie, wypracowała i utrwaliła w tradycji szereg odruchów obronnych, które dotychczas wykazały swą przydatność.

3. Ciągłość kaleczenia pokoleń

Niszczycielska robota instytucji polskiego wychowania sięga swymi tradycjami do XVI wieku. Systematyczne kaleczenie pokoleń, stała produkcja rozpaczliwego typu człowieka, który nas dziś otacza, rozpoczęła się z chwilą, gdy został ukształtowany ideał "dobrego Polaka". Przed tym różnie bywało. Wprawdzie wychowanie było w ręku tych samych ciemnych mocy, jednak zasięgi ich były ograniczone. Nie były wszak jeszcze wytrzebione tradycje naturalizmu pogańskiego, przechowywane w wierzeniach, normach ogólnych, w ustnych podaniach, przysłowiach, osobliwościach języka, itp. W pewnej chwili do tych treści dołączył się europejski prąd odradzenia i humanizmu, stwarzając razem grunt dla reformacji. Zwycięstwo reakcji katolickiej załamało możliwość dalszego rozwoju. Zniszczone zostały zarodki własnej cywilizacji polakiej, wygaszono ognisko, które zapowiadało się być czymś równoważny, do tego, co zostało stworzone następnie w proteatanckich krajach. Samobójcza dla narodu praca instytucji wychowania polega na utwierdzaniu w żywel masie pokoleń chorobliwego wzoru człowieka - "dobrego Polaka". Ideał "dobrego Polaka" mógł być wypośrodkowany dopiero po opanowaniu przez katolicyzm innych dziedzin kultury polskiej.
Najpierw więc zwalczono "nowinki religijne" i utrwalono normatykę światopoglądową, skodyfikowaną przez sobór trydencki. Totalne upowszechnienie jej w masach podcięło resztki starego naturalizmu. Nasi historycy niechętnie mówią, jak to się odbyło. Nie wiele wiemy o masowym wypędzaniu protestanckiego mieszczaństwa polskiego, które wyemigrowało do Prus i tam uległo germanizacji; coś niecoś słyszeliśmy tylko o wyrzuceniu arian, którzy stanowili pokaźny odsetek ogółu szlacheckiego. Wiele było takich i innych spraw, które doprowadziły do tego, że normatyka światopoglądowa katolicyzmu stała się powszechną. Równolegle do tych procesów jezuici spreparowali polską świadomość narodową. Nadali jej treść "przedmurzową", wypracowali misję obrony wiary i "Najczystrzej Panienki". Od wieku XVII Polak coraz bardziej staje się "rycerzem Marii", i to w czasie, gdy coraz mniej rycerskim rzemiosłem się zajmuje. Ordynarna, tania, jarmarczna propaganda ciemnych mnichów i jezuitów stała się treścią polskiego patriotyzmu. Obok tego postępowało przeistaczanie literatury polskiej. Wiemy, co nastąpiło po złotym wieku literatury polskiej. Za symbol możemy wziąć dzieła księdza Baki. Ten sam los spotkał wszelkie pojęcia ogólne stanowiące o duchu języka.
Gdy zestawimy te przemiany i sprowadzimy je do wspólnego mianownika wychowawczego, otrzymamy ideę "dobrego Polaka". Upowszechniony przez szkolnictwo jezuickie w przodujących warstwach narodu, wyjałowił je całkowicie. Ten sam ideał był powielany na inne klasy społeczne. Narzędziem była ambona, parafia, wzór osobowy pasterza duchowego. Gdy "dobry Polak" stał się typem panującym w całym narodzie, rozpoczęła się epoka saska. Trwała ona stulecia, trwa i dziś jeszcze, gdyż model, którym operuje instytucja wychowania, jest ciągle ten sam. Dopóki on pozostanie ideałem wychowawczym, pomimo wszelkich modulacji i poprawek nic się w Polsce zasadniczo nie zmieni. Drugą stroną rozprzestrzeniania się indywidualizmu wegetacyjnego, nawet strojnego w szaty postępowości, jest pustynia człowiecza, jałowizna, martwota duchowa, pretensjonalne zadowolenie z siebie. Jakie były wyniki, wszyscy wiemy.
"Pogrążona w anarchii szlachecka republika polska była anachronizmem poletycznym na tle otaczających ją monarchij absolutnych. Była też anachronizmem na polu kultury i wychowania." (Stanisław Kot, "Zarys dziejów wychowania jako funkcji społecznej", Warszawa 1936, s.67).
Natomiast istnieją szerokie złudzenia, że akcja St. Konarskiego a następnie Komisji Edukacji Narodowej wprowadziła jakieś istotne zmiany. Stwierdzamy więc, że wszystkie te reformy nie naruszyły podstaw instytucji polskiego wychowania. Tradycje wychowawcze epoki saskiej przeszły po unowocześnieniu metod i techniki samego wychowania, w następny okres historyczny. Treść wewnętrzna, stabilizująca ideał "dobrego Polaka": wychowanie religijne, przedmurzowy, jezumaryjny patriotyzm i wykształcenie łacińskie przeczły gładko próby reform.
"Konarski od razu poszedł na kompromis, tak co do wychowania religijnego jak patriotycznego, jak wreszczie szkoły humanistyczno-klasycznej; ...W rezultacie walka poszła - jeśli chodzi o KEN - także etapami stopniowego kompromisu, a zakończyła się - ściśle materialnie rzecz biorąc - prawie że porażką reformatorów." (St. Łempicki, "Polskie tradycje wychowawcze", Warszawa 1936, s. 18).
Należy zdecydowanie przytłumić radosny hałas o rzekomej rewolucji wychowania w dobrej Komisjićdukacji Narodowej. Przy uważnym wejrzeniu okaże się, że rzekomy duch Oświecenia, patronujący tym poczynaniom, jest dosyć mroczny. Wyjaśniają ten problem badania Wł. Smolańskiego nad ruchem umysłowym, towarzyszącym pracom Komisjićdukacji Narodowej.
"Dla względów teologicznych nie przyjmowano systemów filozoficznych, ogarniających całokształt pojęć o człowieku i ducha dogmatów. Godzenie pewników naukowych z wymaganiami religii stanowiło zasadniczą cechę ruchu umysłowego." (Wł. Smoleński, "Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII, wyd. III, Warszawa 1949, s. 403).
W jednym tylko dokonano czegoś nowego: zbudził się "odruch spłoszonej błogości". Przekonano się, że "doskonałość" polskiego żywoto sama przez się nie zabezpiecza politycznie państwa. Stąd nakaz czynnej obrony. Skoro doświadczalnie uzmysłowiono sobie, że zawodzi zasada "Polska nierządem stoi", trzeba było ze stęknięciem pomyśleć o funkcjach obronnych, które wybitnie nie pasowały do wyobrażeń "dobrego Polaka" o godziwości i sprawiedliwości. Tak powstała i utrwaliła się ideologia "obrony".
"To jest punkt, w którym tradycje wychowawcze staroszlacheckie zostały przełamane i uzupełnione. W innych sprawach Komisja wybrała drogę kompromisu." (St. Łempicki, op. cit., s. 19).
Z tymi tradycjami wychowawczymi weszliśmy do niewoli. Nie zmieniały się one przez cały ten okres. Zmieniały się tylko środki i metody. "Wychowanie moralno-społeczne, choć zasadniczo prospektywne, szuka zazwyczaj tradycyjnych punktów zaczepienia. Ale stosunek do tradycji jest jednym z najbardziej zawikłanych problemów duszy polskiej. Zarówno w okresie niewoli, jak i czasach niepodległości kult przeszłości należał do zasadniczych przeżyć narodu." (Bogdan Suchodolski, "Wychowanie moralno-społeczne", wyd. II, Warszawa 1947, s. 166).
I tak jest do dziś. Ciągle przemalowywuje się fasadę. Wielkości, które stanowią zrąb wspakultury w polskim ideale wychowawczym, nie ulegoją zasadniczo przemianom. Mogą one mieć fasadę tradycji religijnej, to znów bardzo "postępowej", i taką też minę, w zależności od warunków historycznych, przybierają. Walki i dyskusje, nawet bardzo krzykliwe, są tylko przekomarzaniem się o subtelności wspakulturowe, nie wpływające na zmianę krajobrazu pustyni człowieczej, w której przemijają kalekie pokolenia.

4. O rewolucję polskiego wychowania

Jałowość i niewydajność kulturowa typu człowieka, hodowanego przez polską instytucję wychowania jest czymś bardzo prawidłowym. Wyniku tygo nie zmienią przeobrażenia w metodach wychowania. Dla zbiorowej świadomości, wysnutej z samotoku polakatolickiego sprawa ta przedstawia się oczywiście inaczej. Linią orientacyjną w gąszczu problemów wynikających z uwiądu cywilizacyjnego społeczeństwa są dlań wskazania praktyczne. Idąc tym torem dochodzi się do tego co jest rzekomim źródłem ogólnego niżu: dostrzega się małą wydajność życiową Polaka na wszystkich polach pracy. Nie będąc w stanie wykryć antynomii wychowania, reformista polski szuka przyczyn w narzędziach, którymi Polak operuje. I tak małą wydajność pracy polskiego chłopa, robotnika, najstra wytłumaczy brakiem wiedzy fachowej, przygotowania w danym zawodzie, itp. Stąd rodzi się pęd do "reformy" wychowania, tak, by wychowanek miał jak najwięcej wiedzy, sprawności, itd. Nie dostrzega się, że wiedza ta, odbiegając od właściwego kierunku pragnień życiowych, narzuconych przez wykształcenie ogólne czyli indywidualizm wegetacyjny, staje się w głowie wychowanka martwym lub półmartwym balastem. Każde nowe pojęcie, wyobrażenie, jest narzędziem do czegoś, służy jakiemuś dążeniu. Gdy ktoś takie pojęcia - narzędzia gromadzi w głowie z tym, że nie będzie ich używał, gdyż obce mu są dążenia, pasje, upodobania z tymi narzędziami związane, - wszystko przemienia się w "lamus kikutów". Polski inteligent jest człowiekiem o większym lub mniejszym "lamusie kikutów". Podobny on jest do rolnika, który uznając za racjonalne tylko odwieczne, pradziadowskie metody gospodarowania, otrzymuje w dziedzictwie nowoczesne maszyny rolnicze i z braku zastosowania gromadzi je w lamusie. Dobry Polak, tęskniący do sielskości - anielskości, jest faszerowany wiedzą, nauką, od szkoły powszechnej poczynając, dzięki czemu głowa jego przeistacza się w lamus kikutów, czasem bardzo polaźny. Z tego pokaźnego zbioru używa on tylko niektóre ułamki nabytej wiedzy. To nam wyjaśnia, dlaczego przy wielkich nakładach społecznych na wychowanie, wyniki jego są stosunkowo nikłe, - dlaczego inwestycje w tej dziedzinie są mało rentowne.
Antynomia polskiego wychowania może być przezwyciężona tylko w jednym wypadku: gdy pozbędziemy się tradycyjnego rdzenia "polskości", który w postaci zniewalającego ideału indywidualizmu wegetacyjnego przekazujemy z pokolenia na pokolenie. Zniszczone być musi to, co uważamy za istotę polskiej indywidualności historycznej, po to, aby oczyścić teren dla rozwinięcia się innej, dziś stłumionej, lecz naprawdę polskiej, bo twórczej i humanistycznej. Wyrzucając indywidualizm wegetacyjny z polskiego ideału wychowawczego, skaleczymy dotkliwie odpowiedni organ ideomatrycy. Pozostanie nam tylko do dyspozycji impuls ciągłości tradycji o człon instrumentalnego wykształcenia. To zaś, co stanowi rdzeń wychowania, zasady ogólne, muszą być zainstalowane od nowa.
Intronizować należy wzór sprawczego, tworzycielskiego Polaka. Różnice między nim a "dobrym Polakiem" muszą być takie, jakie istnieją pomiędzy osobowością bezdziejową, nawet uzbrojoną w perwersyjny instrumentalizm, a osobowością bohaterską. Wzór tworzycielskiego Polaka winiem posiadać atrybuty osobowości bohaterskiej. Nie mogą one wisieć o powietrzu. Stąd postulat, by postawy emocjonalne jednostki były wrośnięte w daną problematyką historyczną. Ta ostatnia skupia w sobie szczególne trudności. Są to zagadnienia związane z włączeniem woli tworzycielskiej danego osobnika w potok budującego się życia. Niezma tych trudności wspakultura, pozbywająca się ich poprzez akt zwykłej negacji.
Proces, zdążający do ozdrowienia, wyrazić się powinien w przeistoczeniu normatyki świetopoglądowej w duchu tworzycielsko-kulturowym, w stworzyniu pozytywnego patriotyzmu, będącego pełnym przeciwieństwem świadomości grupowej jezumaryjków, i w przebudowaniu literatury. W oparciu o doznawanie świato, właściwe osobowości bohaterskiej, każda z tych dziedzin stanie się czymś zupełnie innym niż jest obecnie. Stąd się wypośrodkuje tworzycielski ideał wychowawczy, który instytucja szkoły będzie powielać na miliony. Zadania tu naszkocowane są wielkie. Najważniejsze jednak, że są one już osiągalne.

5. Kultura polska a nauka

Nauka jest metodyką, pozwalającą osiągać potęgę drogą oszczędności sił, czasu i środków. Stanowi więc ona tym samym organiczny elemint samotoku rozwojowego historii. Nawet tam, gdzie postulaty nauki nie są jeszcze sformułowane, tkwi ona jako milczące założenie w namorze historii. Tam zaś, gdzie staje się rzeczywistością, nadaje ona swoisty kąt kierunkowy całemu życiu. Człowiek chce działać najowocniej i w tym celu usprawnia nie tylko narzędzia swej codziennej pracy - pług, łopatę, siekierę, wóz, ale i to, co te marzędzia wytwarza - walcownię, huty, kopalnię, komunikację, organizację społeczną. W końcu sięgnąć musi do instytucji państwowych, wychowania, ideałów wychowawczych. Stałe napięcie kierunkowe, utrwalone w ideomatrycy, w stosunkach społecznych i gospodarczych, rzeźbi umysły, kierując je na tory nauki i techniki. Moglibyśmy owe napięcie kierunkowe nazwać "bodźcem naukowym" samotoku historii. W praktyce życia wyraża się on w pasji badawczej i pasji umiejętności sprawczej. Korzenie jego sięgają do podstaw natury ludzkiej. Manifestuje się on w zainteresowaniach technicznych młodzieży, w kulcie dla wynalazków, odkryć, itd. Każdy zdrowy człowiek posiada mniej lub bardziej rozwinięty tzw. instynkt techniczny. Nie ogranicza się on tylko do przyrody, a więc techniki materialnej. Jego dalszym przejawem jest takaż tendencja w stosunku do biologii i sfery emocjonalnej człowieka. Przyrodoznawstwo, biotechnika i humanistyka, to są tylko różne aspekty bodźca nauko-technicznego samotoku historii.
Co się stało z nim w historii polskiej? Los jego jest ten sam co i całej struktury ideomatrycy. Kukułcze jajo wspakultury zostało włożone również i do instytucji nauki polskiej, a konsekwencje tej operacji były takie same jak i gdzie indziej. Nastąpiła głęboka degeneracja instytucji nauki polskiej, śmieszne wykrzywienie jej organów i takiż degeneratywny wpływ na całość polskiego życia.
Podstawą wynaturzenia jest połączenie w tym samym umyśle dwóch wyłączających się kategorii: bodźca naukowego samotoku rozwojowego historii, wycelowanego na postęp, - i wartości wspakultury, skierowujących do czegoś wręcz przeciwnego. Spróbujemy omówić wynik zrośnięcia się w psychice polskiej tych rozbieżnych układów. Tam, gdzie ewolucja przebiegała bez nacisku z zewnątrz, kukułcze jajo wspakultury, a raczej jego wynik - pisklę bezdziejów - wyniszczało w ogóle to wszystko, co z nauką miało wspólnego. Ciemnota epoki saskiej, upadek umysłowy narodów przejątych ideami wspakultury jest czymś bardzo prawidłowym. Nie zawsze jednak można opierać się ekspansji cywilizacji zachodniej, i wówczas to powstaje współżycie tak obcych sobie treści. Produktem pasożytniczego zrostu nauki i wspakultury jest umysłowość polskiego inteligenta. Co ją chorakteryzuje?
Przeciętny inteligent polskim z takim czy innym dyplomem, to pożałowania godna istota, która do swej bezdziejowej psychiki dołścza pojęciowy dorobek nauki europejskiej. Bezdziejowość polska wyłącza poczucie powinności wobec dzieła kultury, i dzięki temu umysł, przyswajając sobie świat pojęciowy narzędzi techniki, humanistyki, nie chwyta istoty rzeczy, lecz tylko puste łupiny. Dla umysłu, żyjącego duchem powinności dzieła, każde pojęcie - energia atomowa, dobro społeczne, silnik odrzutowy, motoryzacja rolnictwa, itd. jest torem możliwej akcji i narzędziem pracy, w bliższym lub dalszym obwodzie dotykającym danego osobnika, posiadającym dlań osobiste znaczenie i ważność.
Skoro dany osobnik jest włączony w rozwijający się organizm gospodarczy, społeczny, doświadcza on jako coś bardzo swojego wszystko, co rozmach życiowy tego organizmu wamaga, gdyż to jest cząstką jego własnego życia. Całkiem inaczej kształtuje się to w polskim umyśle. Zasady wspakultury wyłączają człowieka z ewolucji ogólnej, jak już o tym wiele razy mówiliśmy. Skoro tak, obce i dalekie stają się zagadnienia tkwiące w naładowanych pasją wytężenia pojęciach i narzędziach pracy. Ale z drugiej strony inteligent polski przez fakt wykształcenia, pojęcie to przyswoił sobie. Błyszczy nimi na uraczystej akademii, swobodnie operuje w rozmowie salonowej, w pogawędce przy kawie. Nie są one dlań kategoriami roboczymi, cząstką jego "ja", gdyż jego "ja" to właśnie ich zaprzeczenie. Czuje on swoje "ja" i własne dostojeństwo, gdy im się przyciwstawia, gdy uświadamia sobie, że "nie zatracił swej osobowości" w ich służbie. W jego umyśle są one omawianym już "lamusem kikutów". Tu ma swoje korzenie sławetna "bystrość" i błyskotliwość polskiego inteligenta. Potrafi on w rozmowie sięgnąć do swego "lamusa kikutów" i wyciągnąć ten, lub ów kikut, nie przejmując się zbytnio jego właściwym przeznaczeniem. Stąd złuda lotności umysłu, która jest zwykłą płytkością sądu oddartego od precyzji praktyki i sprawdzianu skuteczności. Inteligent polski ma skłonność do operowania kikutami swego lamust nie krępując się zbytnio, czy jego sądy mają pokrycie w pragmatyce myślenia, czy wytrzymują ciężar możliwej praktyki. No tej drodze uzyskuje się łatwy polor "lekkości" i bystrości, chociaż w rzeczywistości są one tylko przejawem niedowładu nabytej wiedzy i narzędzi pracy. Podobnie jak instytucja wychowania, aparat wykształcenia polskiego inteligenta jest tym słabiej osadzony w jego osobowości, im bardziej zbliża się ona do ideału "dobrego Polaka". Tracąc rolę wyekwipowania i uzbrojenia w narzędzia do dzieła, staje się ozdobą i ozłotą. Ludzi ocenia się według tego jak są ozdobieni i ustrojeni w dyplomy i tytuły, co wcale nie oznacza wiedzy, umiejętności i wydajności. Do tych celów przykrawa się instytucje służące krzewieniu i upowszechnianiu wiedzy.
Organ społeczny, znajdujący się w rozwoju, stwarza specjalne organy, poświęcone badaniu naukowemu i upowszechnianiu wyników badań. Takimi są uniwersytety, politechniki, akademie i specjalne zakłady badawcze. Zestalają one ogólne zasady naukowe, tyczące się różnych dziedzin życia, jako dyscyplicy humanistyczne, przyrodnicze, biologiczne, - a następnie wychowują w ich duchu kadry przodownicze. Zasadnicza rozbieżność pomiędzy prądem życia narodowego, dążącym do form istnienia najbardziej nieenergetycznych, kwietystycznych, a nauką, doprowadzić musiała do sklerozy organów jej poświęconych. Organy te w najlepszym wypadku stały się ozdobnym kwiatkiem na kożuchu. W dyscyplinach humanistycznych rychło przystosowały się do sytuacji, stając się ogniskiem sklerozy.

6. Bezdroża nauki polskiej

Struktura życia duchowego, znamienna dla inteligencji polskiej wyrazić się musiała w dewaluacji i upadku poziomu inteligencji. Inteligent polski jest jałowy i mało twórczy, gdyż cechuje go mała inteligencja, pomimo pokażnego nieraz rozrostu "lamusa kikutów", czyli oderwanej, antypragmatycznej wiedzy. Nie należy się temu dziwić. Nauka i umiejętność rośnie organicznie na podobieństwo drzewa. Każdy nowo przybywający element jest wynikiem ogólnej ciągłości, jest ściśle związany z organicznym rozwojem, którego niejako ekranem jest świadomość ogólna. Elementy wiedzy w oderwaniu od tej świadomości ogólnej stają się czymś martwym i doskonale dają się układać w dowolny sposób, czyli stają się kikutami, ze zbioru których powstaje "lamus kikutów". Jakiejż wydajności można się spodziewać od posiadacza takiego lamusa? Poszczególne kikuty pozostaną nimi, gdyż środowisko ewoluuje w kierunku, gdzie nauka jest czymś zbytecznym.
Wzmiankowaliśmy już, że nauki humanistyczne zostały spreparowane przez wspakulturę. Właściwie to sama wspakultura stała się centralną osią, naczelnym problematem humanistyki. Poprzednio opisaliśmy w jaki sposób się to staje. Historia, literatura, krytyka, sztuka, filozofia, pedagogika, etyka, teoria kultury, itd. doskonale nadają się do tego, by podrzucić tam kukułcze jajo wspakultury, o ile inne dźwignie kultury już opanowano. Gdy "wzniosłe" prawdy wspakultury staną się trzonem humanistyki, poszczególne dyscypliny służą tylko jako ilustracje dróg dojścia do zasad naczelnych. Wszystko wówczas układa się znakomicie. Poszczególne działy nauk humanistycznych włącza się w wielką hierarchię wspakultury, po czym właściwie wszelki ruch ustaje. Wyjątkiem jest fenomen upadku Polski, który taka nauka musi na swój sposób wyjaśnić, by ustalonego systemu nie narazić na zachwianie. Na tej drodze powstały podpórki "naukowe" w postaci polskiej historiografii, kuteratury romantycznej, krytyki literackiej, filozofii "narodowej", itd. Wszystkie one wyrosły z troski o uchowanie sklerozy kulturowej w możliwie nienaruszonym stanie, co nie było tak proste wobec wtórnych skutków tejże sklerozy. Dokonano bowiem sztuki nielada: pogrążono naród w chorobie tak głęboko, że nastąpiła katastrofa, a pomimo to udało się zfłuszyć wszelką refleksję w narodzie, tak, że bunt przeciwko sprawcy klęski w ogóle się nie zrodził. Organy świadomości i nauki dobrze się spisały w służbie wspakultury. Na tej podstawie utwierdził się minolit polskiej nauki historii, krytyki literackiej, filozofii narodowej.
Możemy powiedzieć, że w Polsce wszystko, co należy do nauk humanistycznych, zostało przeżarte wspakulturą w tym stopniu, iż straciło wszelkie cechy nauki. Jest to właściwie skrzep wspakulturowy, spinający w ścisłą obręcz świadomość narodową. Wewnątrz tego skrzepu znajdujemy polskie uniwersytety, instytuty naukowe, mrowie profesorów i innych "pracowników nauki".
Przez skorupę tego wrzodu nie przebije się już żadna zdrowa refleksja. Nie ma do czego. Element ludzki, stanowiący jego załogę, rekrutowany był według stopnia zbliżenia się do ideału "dobrego Polaka". Mamy więc tam skupioną elitę umysłową ciągu polakatolickiego.ćlita ta przechodziła przez dwa sita: katolickie i zlaicyzowane. Gdzie indziej uniwersytety stanowią ośrodki skondensowanej choroby dziejowej narodu. Niczego z tej strony nie nadeży oczekiwać prócz sprzeciwu i przeszkód.
Nieco inaczej przedstawia się sprawa na odcinku nauk przyrodniczych. Nie nadają się one do infiltrowania przez wspakulturę, gdyż to jest równoznaczne ze zdecydowanym ich zniszczeniem, a poza tym ośrodki postępu naukowego były niedosięgalne. Tak lub inaczej, tolerowane organy społeczne tych nauk nie mogły wywrzeć wpływu na umysły, gdyż od poczętku skazane były na mizerną wegetację. Postęp nauki jest związany z ogólną tendencją społeczeństwa do rozwoju. Nauka rozwija się wówczas, gdy jej osiągnięcia są bodźcem do działalności na różnych polach. Rozwój w dziedzinie techniki rolniczej jest możliwy tylko tam, gdzie odkrycia naukowe i nowe metody są skwapliwie przyjmowane w terenie i urzeczywistniane, wracają jako cykl nowych zamówień. Stwierdzono już dawno, że w warunkach polskich dokonanie jakichś usprawnień technicznych otwiera nieoczekiwany dla wynalazców problem: dla kogo? Istotnie, "uduchowiony" i "uduchawiający się" naród wcale nie odczuwa potrzeb, które usiłują zaspokoić fanatycy nauk stosowanych w P{olsce. Zastój w dziedzinie nauk stosowanych, przejście z konieczności do zagadnień oderwanych, "czystych", oto produkt rozbieżności nurtu życia społecznego i rytmu nauk przyrodniczych. Sfery odpowiedzialne za pomyślność społeczeństwa, widząc niewątpliwy fakt niskiego poziomu umysłowego inteligencji polskiej i bezproduktywne zamieranie ośrodków naukowych, próbowały temu zapobiec. Nie ogarniając całokształtu zjawiska, a tym mniej sięgając do jego ukrytych korzeni, usiłowały leczyć objawy choroby. Tak więc niski poziom polskich uniwersytetów próbowano podnieść poprzez usilną selekcję, egzaminy konkursowe, wyższe wymagania w szkołach średnich. Niewytłumaczalne było, chociaż mocno uderzające zjawisko opadania poziomu umysłowego z roku na rok w Drugiej Rzeczypospol,itej, wbrew usilnie stosowanym środkom zapobiegawczym. Nikt nie mógł ogarnąć istoty "recydywy saskiej", gdyż aby ją pojąć, trzeba było samemu przejść rewolucyjną przemianę.
Całkiem prostą wydawała się kwestia zamierania ognisk nauk stosowanych. Najtęższy umysł łatwo "odkrywał", przyczyną, zestawiając cyfry budżetów polskich i zagranicznych instytutów badawczych. Nikomu nie przychodziło do głowy, że ogromni sumy wydawane na popieranie nauk stosowanych za granicą stokrotnie się opłacały, gdy natomiadt w Polsce były one wydatkiem chybionym. Nie była to wina naukowców, toteż z czystym sumieniem o dotacje się upominali. Praktyka wykazywała nieprodukcyjność wydatków na popieranie nauki w Polsce, stąd też wypływał brak szczodrości. Dla prostych umysłów tu się kryła przyczyna niedorozwoju, usunięcie której miało rzekomo usunąć wszystkie trudności. Rosły więc instytuty okazałe i na pokaz, napełnione personelem, nie czującym wcale lawinowo narastającej fali skutków swej odkrywczej pracy. Wyrzucenie kukułczego jaja wspakultury jest jedynym wyjściem z impasu. Sięgając do dna nawarstwień chorobowych, usuwając istotną przyczynę, otwieramy wyloty na stopniowe uzdrowienie. Trzeba umożliwić przejawienie się podstawowym siłom. One przywrócą zdrowie. Pacja badawcza, wyzwolenie się instynktu ciekawości technicznej, woli sprawności, jest możliwe tylko wówczas, gdy psychika polska zostanie pozbawiona czynnika ją paraliżującego. Wówczas dopiero przepadnie zmora zaszych czasów: "inteligent polski" czyli człowiek, który zgodnie z zasadami wychowania moralno-społecznego jest daleki od tego wszystkiego co stanowi instynkt naukowo-techniczny, a jednocześnie ma naładowaną głowę dorobkiem tejże pogardzanej nauki, z którą nie wie co czynić. Dziwna jest droga do normalnego, ludzkiego życia: odcięcie się od swej tradycji, od tego, co dziś jeszcze uchodzi za istotę polskości.
Zdrowa humanistyka winna być tworzona w oderwaniu, poza tym, co jest dziś związane z zakrzepłymi organami "nauki polskiej". W odniesieniu do nauk przyrodniczych kwestia pobudzenia ich żywotniści rysuje się odmiennie. Zastój w tej dziedzinie wynikł z braku oddźwięku i zastosowania w normalnym toku życia gospodarczo-społecznego. Przezwyciężenie tego stanu zdążać winno od podstawowego ogniwa: pobudzić żywotność teranu gospodarczego. Znaczy to: obudzenie woli lepszych wyników na każdym odcinku pracy codziennej. Gdy ogrodnik, rolnik, majster, robotnik zostanie ożywiony pragnieniem uzyskania lepszego produktu, usprawnienia pracy, wydajniejszego wysiłku, zwróci się on wówczas do źródeł wskazówek jak to czynić. Będzie to nowe zapotrzebowanie społeczne, dzięki któremu organa nauk stosowanych znakomicie się rozwiną. Ożywi to cały łańcuch - dziś pogrążony w zastoju. Zagadnienie rozwoju nauki w Polsce jest więc zagadnieniem typu duchowego szerokich mas narodu. Rewolucyjna przebudowa ideomatrycy, tak jak to już opisywaliścy, jest jednocześnie problemem wyzwolenia dynamiki nauk. Dojście do tego momentu, gdy parakuż, narzucony bodźcom nauki przez wspakulturę, zostanie przezwyciężony, będzie rzeczą najtrudniejszą. Widzimy już jednak kierunek tego dojścia. I to winno obudzić ufność w możliwość dokonania wyzwalającej rewolucji.

Brak komentarzy: