Rozsiew ideologii chrystusowej tzw. dobrej nowiny doprowadził do rozrostu na całym niemal świecie imperium myśli żydowskiej. Co prawda, dekadencja nie jedno ma imię, lecz akurat w tej wersji imię to służy określonym celom, niczym chwast, który rozrzuca swe trujące zarodniki wszędzie gdzie tylko zdoła. Ten wirus rozwinąć się może jedynie przez otumanienie swojej ofiary, z której pasożyt ów będzie mógł do końca życia delikwenta czerpać dla siebie żywotne soki, dla przedłużenia, choć o jeden dzień, swej trującej egzystencji. Chrześcijaństwo jest chorobą, która przybiera rozmaite formy i potrafi nagiąć się do każdej sytuacji, jak zresztą nieraz się to zdarzało w historii dziejów dla osiągnięcia swych niecnych celów. To wyrafinowany mechanizm służący podeptaniu godności Aryjczyka, a czym wspanialszy i twórczy to przedstawiciel naszej rasy, tym większe zwycięstwo w zniszczeniu go, i chwała na wieki żydowskim twórcą tej zarazy. Absolutne poddaństwo doprowadzone do granic absurdu – to jedyny i prawdziwy cel, do którego zdaniem twórców tej doktryny powinniśmy dążyć w drodze bezsensownego poświęcenia dla absolutu, który istnieje jedynie jako pomysł grupki semickich szarlatanów. W tej utopi, jak nam się wmawia, odnajdziemy jedyną miłość i jedyne prawdziwe wiekuiste szczęście. Jednak czy ta wiara kiedykolwiek związana była z miłością? Czy tylko z tępym uwielbieniem wizerunków judejskiego zbawiciela, wiecznie żywego zombi dotychczasowych czasów? Bo skoro według nich bóg jest miłością a miłość jest jałmużną to czym jest prawda? Wiekuistą chwałą oszusta, który skazał swoich wiernych na wiarę w królestwo niebieskie, którego nie ma. Stara prawda mówi: jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze, bo i o cóż innego mogłoby chodzić semickim twórcom tej wyjątkowej dżumy, jeśli nie o samonapędzający się geszeft.
Do rzadkości nigdy nie należało, że książęta katoliccy, jak zresztą nie ma co ukrywać wielu innych świętych VIP–ów chrześcijańskich w ciągu jednej nocy potrafiło przegrać w karty lub roztrwonić na kurtyzany lub inne słabostki (małych chłopców o anielskich pupciach) cały swój majątek tzw. dobra doczesne. Ich namiętności pochłaniały całe biskupstwa i księstwa. Jednak w tym artykule skupimy się na dostojnikach z historii kościoła katolickiego. Małym przykładem może być niejaki kardynał Pietro Riorio, niewykształcony franciszkanin, który przetrwonił wraz ze swoją kochanką Teresą w ciągu pół roku majątek wartości 2,5 mln franków w złocie. Pozwolił sobie nawet na zamawianie dla niej specjalnych portfeli wysadzanych drogocennymi perłami. Gdy Leonora d’Aragon, nieślubna córka króla Ferrante z Neapolu, przyjechała do Rzymu na zaproszenie skromnego franciszkanina, zbudowano dla niej pałac, w którym została przyjęta, a kardynał wystawił dla niej sztukę teatralną i urządził ucztę, na której nie brakowało wszelkiej ilości dziczyzny; były też zamki z cukru, lukrowana góra (pewnie rekonstrukcja tej, na której zbawiciel wygłosił swe słynne kazanie), z której wyłonił się nagi mężczyzna, aby wyrecytować jej wyszukane, zbereźne wierszyki.
Ojciec Święty zajmował się w tym czasie swymi interesami finansowymi, rozbudowując sieć rzymskich burdeli, z których roczny dochód przynosił mu 80 tys. dukatów. Z usług jego służebnic bożych korzystała liczna rzesza kardynałów i oczywiście krewnych, na przykład inny przedstawiciel boga na ziemi Pius II zasłynął z kupowania sobie wiernych udzielając wysokich pieniężnych podarunków. Dla swego protegowanego kardynała Ammannati w uznaniu zasług wybudował pałac, który zasłynął z organizowanych w nim orgii zbiorowych. Przepych i luksus służył nie tylko przyjemności papieży, ale przede wszystkim okazaniu ich majestatu władzy, która przecież reprezentowała prawa boże. Przeto zmieniające się monarchowie Watykanu, na co dzień zobligowani byli do okazywania swego bogactwa. Żądza przepychu nie znała granic. A co z cnotą ubóstwa? Bonifacy VIII (1294–1303) świętując swój wybór na papieża polecił urządzić festyn uliczny. Wśród orszaku jechał ulicami na białym koniu. Jak głoszą podania z tamtego okresu nigdy przedtem nie podano na stoły w Watykanie takiej ilości wyszukanego jadła i nigdy wcześniej nie wypito z poświęconych, wysadzanych drogimi kamieniami kielichów mszalnych takiej ilości wina, z innych względów biorąc pod uwagę zachowanie bawiących tam gości. Ówcześni kronikarze pisali: „Byłoby lepiej, gdyby ta uczta została zachowana w tajemnicy”.
Papież Leon X (1513–1521) zażyczył sobie, aby w trakcie jego wjazdu do Rzymu, kiedy obejmował urząd papieski, ustawione były ołtarze w kształcie łuków tryumfalnych. Z pochodzenia był bankierem. Podczas przejazdu ze swym dworem, w którym roiło się od wykwintnie ubranych kurtyzan do placu świętego Piotra polecił rozdać tłumowi dużą ilość złotych monet z własną podobizną. Most Aniołów, przez który przejeżdżał wyłożony był jedwabnymi dywanami. Podczas pontyfikatu przehulał i przepił całe całkiem spore bogactwo nagromadzone przez jego poprzednika Juliusza II, pozostawiając watykańską kasę pustą. Roztrwonił w sumie ponad 4,5 mln dukatów w złocie. Utrzymywał w Watykanie swoje prywatne zoo z wieloma egzotycznymi zwierzętami. Jego słynne motto brzmiało: „Wiadomo jest ile my i nasi zawdzięczamy baśni o Chrystusie”. Papież Aleksander VI (1492–1503) urządził wesele swojej córki Lukrecji na placu Świętego Piotra. Nie zabrakło wyścigów ozdobnych rydwanów i przelanej krwi podrzynających sobie nawzajem gardła ku uciesze tłumu i samego apostoła bożego gladiatorów. Kolejny papa Mikołaj V (1441–1455) wydał grube pieniądze wydarte od wiernych na rozbudowę stolicy apostolskiej, na łożu śmierci stwierdzając: „Jeżeli powaga stolicy apostolskiej uwidocznimy w majestatycznych budowlach, to zostanie ona przez cały świat uznana i uszanowana – zaiste chrześcijańska to cnota naśladować pogańskich cesarzy Rzymu.”
Wielu chrześcijańskich dygnitarzy tamtego okresu, co zresztą widoczne jest i dzisiaj, w sposób otwarty, bez poczucia wstydu, tym bardziej grzechu, handlowało urzędami, dopuszczając się wszelkich możliwych niegodziwości. W maju 1492 roku zmarł Innocenty VIII (1484–1492). Kryterium wyboru jego następcy były wpływy i pieniądze. Wybrano najbogatszego z książąt kościelnych, który w zamian sowicie wszelkimi dobrami odwdzięczył się swoim zausznikom. Jako 210 papież z pogardą wyśmiał Aleksandra VI, który ponoć rozdawał jałmużnę biednym. Kiedy wstępował na tron papieski zorganizował Rzymianom wspaniałe igrzyska. Rozradowany tłum mógł oglądać go w glorii pochodu z pochodniami, w którym brało udział 800 mieszczan na koniach. Współcześni mu tak się o nim wyrażali: „Cezar uczynił Rzym wielkim, teraz Aleksander podnosi go odważnie na szczyt – tamten był człowiekiem, ten bogiem”. I dalej czytamy: „Nawet Marek Antoniusz nie był przyjmowany przez Kleopatrę z takim przepychem, z jakim był przyjmowany Aleksander IV”. Ciekawe, dlaczego nazywano go osłem? Papież Sergiusz II wsławił się kupczeniem urzędami. Rozpoczął swą karierę od wyświęcenia na biskupa swego brata recydywistę. Dla swych prywatnych korzyści sprzedał wiele biskupstw. Był dobry także w handlu wszelkimi innymi dobrami kościelnymi.
Papa Benedykt IX (1047 – 1048) wsławił się podobnymi uczynkami, przechodząc do historii jako ten, który na skutek różnych szwindli parokrotnie został usunięty z papieskiego stołka a nawet wypędzony z Rzymu, aby na nowo na ten stołek powrócić i po raz kolejny zostać papieżem. Nikt z nowo przyjętych papieży nie chciał dopłacać do interesu, dlatego zanim objęli tę jakże zaszczytną funkcję przedstawicieli jehowy na Ziemi, starym żydowskim zwyczajem wędrowali do watykańskiej kasy, aby sprawdzić czy to im się opłaca. Papież Innocenty VIII bez poczucia wstydu wykorzystywał finansowo syna tureckiego sułtana, który w dobrej wierze zwrócił się do niego o pomoc i ochronę. Wraz z wyczerpaniem się dotacji wyczerpała się papieska pomoc, co zresztą było praktykowane wielokrotnie wobec naiwniaków wierzących w bezinteresowną pomoc bliźniego, tak szumnie reklamowaną przez chrześcijańską propagandę.
Jednakże prawdziwym kołem zamachowym (poza burdelami oczywiście) watykańskiej gospodarki by handel relikwiami. Każdy papież miał na sprzedaż górę świętych zwłok (malutkie Auschwitz?). Uczyniono z tego prawdziwy przemysł, gdzie było można nabyć od każdego świętego organu do święconych obrazków i naczyń zrabowanych z katakumb. Wszystko firmowane papieską marką znakomicie się sprzedawało. Z całego chrześcijańskiego światka przychodziły zmówienia na coraz to większe ilości świętych sztywniaków. Każda większa katolicka wspólnota chciała wejść w posiadanie świętego palca, nogi lub jak ją było na to stać całego świętego trupa. Dobrze sprzedawały się też drzazgi z krzyża, na którym powieszono jezusa, czy kopytka osiołka, na którym wjeżdżał do Jerozolimy. Dla zaspokojenia potrzeb rynku „świętościami” masowo plądrowano cmentarze. Za sprawą odpowiedniej perswazji wmawiano wiernym, że ciała świętych czyniły cuda, np. leczyły bezpłodność, ślepotę, padaczkę, itp. Nocą w Rzymie urządzano pompatyczne procesje z udziałem księży, którzy odprowadzali świętych nieboszczyków ku bramom miasta.
Dużą popularnością przynoszącą niebagatelne sumy stała się także tzw. turystyka religijna, podczas której rozgorączkowane tłumy wyznawców chrystusa nachodziły Rzym. Celem tych pielgrzymek stał się domniemany grób świętego Piotra (dzisiaj już wiadomo, że są to zwłoki nieznanej kobiety) na terenie gdzie składano dary, stanowiące także źródło dochodu dla papieża. Papież Benedykt IX (1032–1044) ogołacał pielgrzymów z dóbr doczesnych jeszcze w drodze do „świętych” miejsc. Papież Bonifacy VIII obiecywał wszystkim pielgrzymom odpuszczenie grzechów, sprzedawano odpowiednie dokumenty z formułą rozgrzeszenia, dostosowaną do ceny za popełnienie odpowiedniej kategorii grzechu, wprowadzono tradycje lat jubileuszowych Rzymu. Dawała ona możliwość zdobycia odpustu absolutnego. Napływ lunatyków chrześcijańskich wystawionych na pokuszenie tą obiecanką był przeogromny. Przydrożne schroniska pękały w szwach, musiano powiększyć mosty na Tybrze, aby udrożnić napływ interesantów. Interes kwitł, każdy mógł otrzymać klucz do raju. Każdy niezależnie od tego czy był zboczeńcem, bandytą, pedofilem, kazirodcą czy pospolitym nawiedzonym oszołomem – to nie było istotne – wystarczyła pielgrzymka do Rzymu z odpowiednim pismem biskupa i kroczyli różnej maści pokutnicy z żelaznymi pierścieniami pokutnymi na szyjach.
Prawdziwa parada chrześcijańskiego bydła. W czasie swej wędrówki – podbijając w lokalnych komórkach instytucji kościelnej – paszporty do zbawienia, w późniejszych latach, za odpowiednią cenę możliwym stało się uzyskanie zbawienia na miejscu bez powyższych męczarni. Po prostu kościół wyszedł do klienta sprzedając mu na miejscu odpust. Oczywiście lokalni duszpasterze musieli dzielić się dochodami z rzymską centralą. Dla podsycenia apetytu obiecywano napaleńcowi, że za odpowiednią opłatą odzyska czystość i niewinność, jaką posiadał podczas chrztu po narodzeniu, także to, że nawet w wypadku śmierci odpowiedni certyfikat spowoduje, że bramy piekieł będą dla niego zamknięte. A gdy dodało się dodatkową kwotę można było być pewnym, że niebiosa stoją otworem, wieczny raj i szczęście wiekuiste za tę parę dóbr doczesnych na tym padole ziemskim. Czegoż chcieć więcej? Entuzjazm był tak wielki, że jak się już wszystko rozkręciło darowano sobie zdanko o wybaczeniu win tylko tym grzesznikom, którzy mają, jak czytamy serca żałujące i usta spowiadające. Zaświadczenie tzw. czystości stało się później inspiracją twórczą dla wielu chrześcijańskich poetów i artystów tamtego okresu opiewających w przeróżnych nabuzowanych wierszykach geniusz tej wspaniałości dzięki czemu przed tak wielką gromadą baranów bożych otwarły się bramy wirtualnego nieba.
*
Co zmieniło się po tak wielu wiekach, jak wygląda rzeczywistość chrześcijańska współcześnie? Otóż, uświęcony geszeft nadal kręci się pełną parą, a na zbiorowym szaleństwie milionów jak widać można ciągle robić wspaniały ponadczasowy interes. A jak to wygląda na przykład dzisiaj na naszym polskim podwórku? Nie odchodząc od tematu kościoła katolickiego, rzadko który klecha zwierza się ze swych dochodów, które otrzymuje za opowiadanie swych bzdurnych bajek. Nasze katolickie państwo ani myśli badać mechanizmów kościelnej szarej strefy. Jedynie z niewielu instytucji państwowych można z wielkim trudem wydobyć szczątkowe dane dotyczące finansów organizmu kościelnego. Wszystko spowija zmowa milczenia, która jest jak najbardziej na rękę hierarchii czarnej mafii, tzw. dobra doczesne płyną szerokim strumieniem bez podatku bez zobowiązań; pomijam te duchowe. Bez narażania się na krytykę wegetuje sobie cichcem klerykalny luksus finansowego raju, bynajmniej w królestwie niebieskim kościół stworzył parawan propagandowy, który karze wierzyć masie wiernych, że głównym źródłem jego dochodów jest to, co dostanie na przysłowiową tace. Jest to oszczerstwo. W praktyce dochody kościoła dzieła się na te, które przekazuje mu państwo i na te, które sam pozyskuje za pomocą całej gammy nieopodatkowanej działalności gospodarczej, pewnie w myśl zasady: bogu, co boskie a cesarzowi, co cesarskie? Sami księża żyją z tzw. stypendium mszalnego, czyli opłat za odprawione msze, chrzty, śluby, pogrzeby, kolędy itd.
Katolickie państwo polskie każdego roku wykłada niebagatelne sumy na funkcjonowanie państwa w państwie jakim jest katolicka sekta, i nie ma dyskusji. Na to pieniądze są, choćby niewiadomo jak wielką byłaby dziura budżetowa. Wydatki na te cele to: na przykład teologiczne szkoły wyższe – ponad 70milionow złotych; opłaty i składki na ubezpieczenia społeczne dla rzeszy klerykalnych nierobów; opłaty za nauczanie religii w szkołach niezależnie od kulawego poziomu tego nauczania; opłaty za nauczanie bzdur w przedszkolach, których kilkaset jest w rękach kościoła, ponad 300 przedszkoli i 160 szkół podstawowych i gimnazjów, ponad 90 liceów, 50 szkół zawodowych jest ich własnością, w tym na każdego ucznia z tych szkół państwo przeznacza po około 2200 zł rocznie, a w katolickich szkołach niepublicznych płaci się dodatkowo czesne; wypłaty dla kapelanów w służbach mundurowych. Sam MON w 2003 roku wydał na ten cel ponad 15 mln złotych, a przecież duchowi pasterze pasożytują także w policji, więzieniach, straży pożarnej i szpitalach; opłaty na rzecz konserwacji i remontów zabytków sakralnych, działalności charytatywnej i oświatowo propagandowej różnego rodzaju; subwencje i dotacje z kasy państwa plus wszelkiego rodzaju dofinansowania płynące z samorządów – to wszystko za posługę duchową podszytą obietnicom życia pozagrobowego.
Podczas gdy w tym doczesnym nikomu się nie przelewa, nawet samym katolikom, państwu brakuje pieniędzy na służbę zdrowia, górnictwo, przemysł hutniczy. Tysiące ludzi, choć chciałoby pracować – nie ma jak i gdzie. Czy stać nas na utrzymanie całej masy klerykalnych darmozjadów? Cała ta ludzka krzywda widać nic nie znaczy wobec tajemnicy zbawienia. W 1989 roku wyszła ustawa przyjmująca zasadę, że nie można finansować kościoła katolickiego. Tylko w 2002 roku fundusz kościelny pozwolił sobie oficjalnie wydać na drobne wydatki 957 milionów złotych oficjalnie. A ile wydal nieoficjalnie? Proboszcze i wikariusze wpłacają do kasy kościelnej kwartalny ryczałt uzależniony od liczby mieszkańców parafii. Dochody kościoła zwiększają też wszelkiego rodzaju darowizny od – w większości spanikowanych perspektywą zejścia – emerytów i rencistów, ogólnie średnio na poziomie 2 miliardów złotych rocznie. Ile z tego trafia do kościołów? Tylko bóg raczy wiedzieć i tylko on też wie ile ulg celnych przyznaje się kościołowi.
Nie nagłaśnia się też informacji sprzedaży nieruchomości kościołowi, które zazwyczaj przekazywane są za symboliczną złotówkę. Kościół walczy o prawo do zwrotu wszystkich nieruchomości jakich zażąda, a są to całe dzielnice i miasta. Kościół oczekuje bowiem nie tylko terenów zabranych im przez komunistów ale i tych skonfiskowanych przez zaborców. W 2003 roku w Częstochowie ogłoszono oficjalny rejestr żądań. Lista wystawiona przez kościół ściga się w żądaniach z listą starszych braci w wierze gmin żydowskich. Chodzi o tysiące hektarów posiadłości ziemskich w całej Polsce. Ale nie tylko według prawa każda nowo powstała parafia na tzw. ziemiach odzyskanych ma dostać od państwa do 15-tu hektarów gruntów na założenie gospodarstwa rolnego, również parafie powstające w miastach. Nowo tworzonym biskupstwom, seminariom duchownych i zgromadzeniom zakonnym należy się odpowiednio więcej ziemi do 50-ciu hektarów z oferowanym im nadziałów.
Z pieniędzy państwowych sponsorów, no bo przecież nie kościelnych, Polskiego Koncernu Naftowego, Polskiej Sieci Elektroenergetycznej, KGHM Polska Miedz, PZU i PZU Życie, darowizn wiernych oraz zagranicznych pieniędzy ofiarowanych na ten cel przez episkopat Włoch i franciszkanów z całego świata rozkręcono w Polsce Telewizję Plus i całą gamę medialnych narzędzi, dzięki którym mamy ten zaszczyt goszczenia bezpośrednio w swoich domach słowa bożego gwarantującego nam zbawienie duszy i żywot wieczny w niebiosach. Nie sposób nie docenić wpływu owego słowa bożego, które w sposób nad wyraz zaciekły nakłaniało miliony naszych rodaków do przystąpienia do unii europejskiej – tworu wybitnie nam szkodliwego. Jednak utratę niepodległości tak ciężko wywalczonej przez naszych ojców przypieczętował naczelny herszt guru kościoła katolickiego, i znów interes Watykanu okazał się ważniejszy od suwerenności własnej ojczyzny, co po raz któryś dowodzi, że sprawy polityki doczesnego świata są kwestią, w której niby to neutralny kościół katolicki chce przewodzić przez wiele wieków. Kościół na świecie i w Polsce był instytucją nietykalną, prowadzącą swoją własną politykę niezgodną z interesami wielu narodów, ale zgodną z interesem państwa watykańskiego. Siłę swoją opiera na wykorzenionych z własnej tożsamości narodowo-rasowej masach podatnych na jego propagandę, tajemnice i obietnice, podatnych na żydowskie słowo boże.
W Polsce, podobnie jak i na świecie, utrzymuje się z pasożytnictwa na ofiarach zgubnej indoktrynacji duchowa zgnilizna. Jak widać wcale nie ma zamiaru absolutnie ustąpić mimo widocznych gołym okiem symptomów rozkładu. Zgodnie z obraną przez siebie linią ideową pragnie w jak największym stopniu zaszkodzić naszej rasie. Pozostaje pytanie jak długo jeszcze to wytrzymamy zanim powaleni trucizną rozkładu skończymy na śmietnisku historii. Ile jeszcze stłamsi pokoleń zanim uda nam się oczyścić z tego duchowego skażenia, zanim uda nam się zwalczyć tego raka, który atakuje nas od wewnątrz i czy ogóle nam się to uda. Czy aby nie jesteśmy już tak zatruci, że okaże się, że jesteśmy na to zbyt słabi, zbyt zniszczeni, aby unieść w końcu miecz zemsty nad pasożytem. Ilu jeszcze przedstawicieli naszej rasy złożymy na ołtarzu ofiarnym żydowskiej myśli judeochrześcijaństwa. Jak daleko uda mu się zdegenerować i zbezcześcić naszą rasę zatruwając krew i wykolejając moralnie nasz etnos. Nie mniej jednak musimy stanąć do walki choćby była naszą ostatnią jaką przyjdzie nam stoczyć. Musimy wygrać bitwę ze złem, które niesie nam zagładę w przepowiedzianym przez siebie armagedonie. Twórzmy realne gniazda oporu wyhamowujące rozwój choroby, rozpocznijmy proces oczyszczania z niearyjskich sumień podnosząc sztandar świadomości aryjskiej, pod którym stanąć wraz z nami będą mogli także nasi bliscy w obliczu wroga. Nie możemy zawieść. Odwrócimy koleje losu przeznaczonego nam przez naszych oprawców wkraczając na drogę ostatecznego i bezkompromisowego zwycięstwa.
Darek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz